sobota, 22 września 2012

Rozdział 11 - Zakochana

 
W swojej głowie słyszałam jego głos, na ciele czułam jego dotyk, na skórze wyczuwałam jego zapach. To było takie niesamowite! Zdawało się, że w tym momencie rozumiałam go bez słów, myślałam o tym samym co on. Mogłabym nie zasypiać by tylko patrzeć jak oddycha, by móc obserwować jego uśmiech kiedy śpi. Każda chwila spędzona z nim była najpiękniejsza. Dla niego mogłam wskoczyć w ogień, przenieść góry, ukraść gwiazdkę z nieba. Mogłam wszystko. Był moją pierwszą myślą gdy wstałam i ostatnią, gdy kładłam się spać. Wiem, banalne. Ale tak czułam. Gdy go nie było obok, każda część mojego ciała cholernie tęskniła... Czułam się zajebiście.
Nie, to słowo na dobrą sprawę nie opisywało tej pełni szczęścia, która mnie ogarnęła. To było coś o wiele większego.
"Wstałaś śpiochu? :*"
Taki słodki esemes dostałam właśnie dziś, właśnie w ten grudniowy poranek. Zresztą każdy esemes od niego był pełen słodyczy. I nie chodziło w nich o dwukropek i gwiazdkę, którymi się tak jarałam. A może? Ja odczuwałam to jako... uczucie? W każdym esemesie odczuwałam troskę, zainteresowanie sobą. Czy to źle? Nie wiem. W każdym razie czułam się mega. Mega kochana?
Tak wspaniale.
Bo wszystko było wspaniałe. Wspaniale cudowne. Cudownie niezwykłe. Niezwykłe magiczne. Ugh, po prostu uczucie. Uczucie wyczuwalne w powietrzu.
Bo wszystko było inaczej. Nie byliśmy parą. Ale należeliśmy do siebie? Bo chyba tak to można było określić?
Owszem, czułam się inaczej. Miałam wrażenie, że jest świetnie, i że było by o niebo lepiej gdyby nie była to taka 'tajemnica'.
Zresztą, co ja plotłam? Nie była to żadna tajemnica, tylko brak publicznego okazywania uczuć. Poza tym, to ja to wymyśliłam, więc czego chciałam? To było najlepsze wyjście. Bo był.. Chris. I... Agatha. Właściwie, to ona i jej ewentualne zachowanie którego się spodziewaliśmy było tym 'powodem'. Po prostu jej reakcja nie byłaby... najlepsza. A to nie był czas na jej złośliwe komentarze, więc uznaliśmy, że tak będzie najlepiej. Razem. To, że mnie napędzał strach o to, co pomyśli i jak zachowa się Chris, zostawiłam dla siebie. Mimowolnie czułam, że samo imię mojego najlepszego przyjaciela mogłoby coś zepsuć. Nie wiem, czy słusznie czy nie, ale nie miałam sił, by odważyć się zaryzykować. Zbyt dużo miałam.
A co miałam?
Miałam te momenty, gdy oboje złamaliśmy daną sobie obietnicę i patrzyliśmy na siebie w szkole. Ten nieśmiały uśmiech gdy zrobiliśmy to razem, w tym samym momencie, i to urocze odwracanie wzroku. Bo to jest urocze, i żadna inna opinia tego nie zmieni.
Ten prąd, który przebiega moje ciało gdy 'przypadkowo' muśnie moją dłoń swoją. A później to tłumaczenie, że nie mógł się powstrzymać.
Pisanie do siebie esemesów, gdy siedzi się od siebie zaledwie kilka ławek dalej. O tym, jak bardzo lubi na mnie patrzeć, jak bardzo lubi moje oczy, mój uśmiech. Jak bardzo chce, by lekcje się wreszcie skończyły, bo ma dość tego, że musi się trzymać na dystans ode mnie.
Miałam te godziny, które spędzaliśmy razem po szkole. One też wyglądały na 'chowanie się', ale nie zmienia to faktu, że były mega... romantyczne? Bo od momentu, jak te spotkania się zaczynały, cały czas mnie dotykał - trzymał za rękę, przytulał, gładził po policzku. Ja, zresztą też nie pozostawałam bierna. Z nikim wcześniej nie czułam się tak jak z nim.
Każdy dzień bywał... taki niepowtarzalny. Wczoraj wieczorem dajmy na to zadzwonił, by życzyć mi kolorowych snów, zapewniając, że będzie myślał o mnie cały czas - dopóki nie uśnie, przez sen, a potem z samego rana.
Cały czas.
Czułam się... Nie było odpowiedniego określenia. Żadne słowo, nie spełniłoby tu swojej roli. Taka... potrzebna? Taka... kochana? Taka... wyjątkowa?
Ale cóż mogłam poradzić? Przecież byłam ... zakochana?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz