sobota, 14 lipca 2012

Rozdział 1 – Więź

Po szkole byłam umówiona z Caroline. Nie żebym miała na to jakąś specjalną ochotę, ale obiecywałam jej już "te damskie pogaduchy" od dobrych dwóch miesięcy. Fakt, była moją najlepszą koleżanką, ale niestety nie przyjaciółką. Po prostu nie mogłyśmy się zaprzyjaźnić, mimo szczerych chęci. W moim przypadku, nikt nie mógł zająć miejsca Eveliny. Mojej prawdziwej przyjaciółki, która się gdzieś po drodze zagubiła. Odkąd wyjechała utrzymujemy raczej sporadyczny kontakt. Sądzę, że nie chce mówić jak cierpi, jak tęskni... A ja nie mam żadnego pomysłu jak temu zaradzić.
Punkt piąta weszłam do kawiarni, w której byłyśmy umówione. Caroline jeszcze nie było, zresztą zdziwiłabym się, gdyby już na mnie czekała. Akurat punktualność nie była jej mocną stroną. Wszędzie było jej pełno, udzielała się zarówno w drużynie cheerleaderek, jak i w organizowaniu gazetki historycznej. Była ładna i lubiana, ale nie znalazła do tej pory bratniej duszy. Lubiła się spotykać i dzielić nowościami, co z kolei czasami nużyło innych, w tym mnie. O wiele bardziej wolałabym spędzić ten czas z Chrisem...
Z moim najlepszym przyjacielem Chrisem. Osobą, które wspierała mnie po wyjeździe Eveliny, choć dama równie mocno to przeżywała. Właściwie to było zrozumiałe. Od samego początku ich znajomości Evelina była dla niego ważna. Kochał ją, i uszanował jej głupi wybór. Wybór, którego żałowała, którego się wstydziła i przez który nie wracała...
Chris... Zawsze mnie wspiera, rozbawia. Czasami wydaje mi się, że widzi albo wyobraża sobie we mnie Evelinę. To chyba właśnie dlatego jest w stanie zrobić dla mnie wszystko... 
Moje rozmyślania przerwała Caroline, która pojawiła się spóźniona tylko o piętnaście minut. Na jej twarzy gościł tak znany przeze mnie entuzjastyczny uśmiech, świadczący o tym, że ma newsa.
- Hej - powiedziała. - Przepraszam za spóźnienie, ale pani Brown... zresztą zaraz ci wszystko opowiem.
- Cześć. Nic nie szkodzi - uśmiechnęłam się do niej. Szczerze powiedziawszy chciałam mieć to jak najszybciej za sobą. - Zamieniam się w słuch.
Przez bite dwie godziny starałam się na nią inteligentnie patrzeć, i co jakiś czas wtrącać odpowiednie monosylaby. Docierały do mnie tylko niektóre informacje. Anett Spill wygrała olimpiadę matematyczną. Agatha i Mark nie są już parą. Caroline zamierza pomóc w zorganizowaniu charytatywnego balu. Do miasta ma się wprowadzić jakaś rodzina, w tym co zostało już potwierdzone, do naszej klasy dołączy chłopak. Diana, starsza siostra Caroline spodziewa się dziecka. Nauczyciel od fizyki zachorował i wróci dopiero za dwa tygodnie...
Monolog mojej koleżanki przerwał Chris, który właśnie dosiadał się do naszego stolika. Postanowiłam otrząsnąć się z otępienia. Przy Chrisie Caroline mówiła o wiele mniej i zdecydowanie staranniej. Nie wiedziała co wpływa na zmianę jej zachowania, ale mało mnie to obchodziło. Najważniejsze było, że się właśnie w tej chwili przymknęła.
- Co słychać? - zapytał mój wybawca. Pytanie to kierował do nas obu, ale patrzył na mnie.
- Jakoś leci - odpowiedziała Caroline, a ja się tylko uśmiechnęłam. Moja koleżanka teatralnym gestem wskazała na zegarek. - Niestety resztę wieczoru spędzicie beze mnie. Ja już muszę lecieć.
- Na razie - powiedziałam, ale nie byłam pewna czy usłyszała, gdyż była już dwa metry od stolika. Patrzyłam na nią w milczeniu. 
- To odpowiesz mi wreszcie? - z zamyślenia wyrwał mnie Chris.
- Co? - akurat w tej chwili nie wiedziałam co się dzieje. Miałam pustkę w głowie.
- Jak Ci minęło tych parę godzin beze mnie? - uśmiechnął się przy tym tak uroczo, że postanowiłam odpowiedzieć mu tym samym:
- Dobrze wiesz, że to była katorga.
- Nie wiedziałem, że tak się męczysz, kiedy nie ma mnie w pobliżu - najwyraźniej Chris postanowił się ze mną droczyć. Kontynuowałam zabawę, z coraz szerszym uśmiechem:
- Akurat! Doskonale o tym wiesz, i specjalnie tak się zachowujesz - spróbowałam zrobić obrażoną minkę, ale nie byłam pewna czy mi się to udało.
Chris wybuchnął śmiechem.
- Idziemy? Jak chcesz, to mogę cię odprowadzić do domu - mojemu towarzyszowi najwyraźniej zachciało się spaceru.
- Jestem za. Nogi całkowicie mi zdrętwiały - powiedziałam, po czym zaczęłam zbierać się do wyjścia.
Przez pewien czas szliśmy w milczeniu bardzo blisko siebie. Nasze ręce prawie cały czas się ze sobą stykały i ocierały.
- Tak właściwie, to nie rozumiem dlaczego uważasz spotkania z Caroline za męczarnie. Fajna jest. 
- Wiem, ale jak zacznie gadać...
- Przesadzasz - przerwał mi. - Z moich obserwacji wynika, że nie jest aż tak gadatliwa.
- Chyba lepiej wiem, prawda? - mało brakowało, a zaczęłabym się z nim kłócić. Zresztą byliśmy już prawie pod moim domem, więc nie wykluczałam też, że po prostu rozstaniemy się bez pożegnania. To byłaby dla niego taka mała kara...
- Ty tak na nią działasz.
Obraziłam się na dobre, więc nie skomentowałam tej wypowiedzi. Chris chyba wyczuł moje nastawienie, bo złapał mnie za rękę, zmuszając mnie przy tym bym stanęła i na niego spojrzała.
- Eliza... - zaczął, po czym chyba zabrakło mu słów.
Zapadła cisza. Bardzo męcząca cisza. Cisza, która uświadomiła mi, że nie mogę się na niego gniewać. Na pewno nie przez taką głupotę.
Tak bardzo... się o mnie troszczył.
Tak bardzo... mu zależało.
Tak bardzo... było by mi ciężko, gdybym go tak zostawiła
- Chris...
Nie spodziewałam się, że nasz spacer zakończy się tak... emocjonalnie. Pod wpływem impulsu przytuliłam go, zarzucając mu ręce na szyję. Chwilę po tym on również mnie przytulił, kładąc ręce na moje plecy. Staliśmy tak dobre kilka minut, aż do momentu gdy odezwała się moja komórka.
- To mama... Muszę już iść - powiedziałam. Najgorsze było to, że wcale nie miałam ochoty się ruszyć. Nie miałam najmniejszej ochoty się z nim rozstawać.
- Do jutra - pożegnał się. Gdy odchodziłam, czułam na plecach jego wzrok.

4 komentarze: